Nie wiem od czego zacząć, bo nigdy nie planowałam pisać recenzji czegokolwiek.
Właściwie nadal nie chcę pisać tego tekstu w formie recenzji, ale dzisiaj wyjątkowo mam ogromną potrzebę powiedzieć co czuję po powrocie z kina, więc proszę, nie oceniajcie tego tekstu pod kątem poprawności literackiej.
Jak widzicie po tytule wpisu – wybrałam się na film Carte Blanche.
Grają go od 23 stycznia, a reżyserem i jednocześnie autorem scenariusza jest Jacek Lusiński.
Gatunek – dramat obyczajowy.
To jeden z tych filmów, po którym widzowie nie zrywają się ze swoich siedzeń na sekundę po zakończeniu projekcji. Podnoszą się niechętnie dopiero po chwili od włączenia świateł na sali.
[Ewentualnie trafiła mi się taka cudowna grupa odbiorców, która przeżywała to, co ja po emisji filmu.]
Kacper, główny bohater, którego fenomenalnie gra Andrzej Chyra, jest nauczycielem historii. Ulega wypadkowi samochodowemu, w którym ginie jego matka. Po pewnym czasie okazuje się, że wypadek ten przyspiesza rozwój choroby, która sprawia, że Kacper stopniowo traci wzrok.
Jednocześnie jednak dostaje wychowawstwo klasy maturalnej, którą chce doprowadzić do matury, dlatego nie mówi o swojej sytuacji nikomu poza najlepszym przyjacielem.
Ale szczerze mówiąc, zamiast opisywać fabułę, chciałam dzisiaj napisać o czymś innym.
Bohater cierpi na barwnikowe zwyrodnienie siatkówki, czyli retinopatię barwnikową (retinitis pigmentosa). Jest to ogólny termin, który odnosi się do obejmujących całą siatkówkę zaburzeń nabłonka barwnikowego siatkówki oraz siatkówki sensorycznej. Retinopatia barwnikowa jest grupą chorób dziedzicznych, które upośledzają funkcje fotoreceptorów i nabłonka barwnikowego, co w efekcie prowadzi między innymi do postępujących ubytków w polu widzenia.
Kacper ma hobby, lubi patrzeć w niebo, obserwuje gwiazdy. Pewnego wieczoru siedząc przy swoim teleskopie, zauważa ciemną plamkę w polu widzenia.
Po wypadku problemy ze wzrokiem zaczynają się znacznie nasilać.
Na filmie pokazane jest badanie pola widzenia. Bohater mówi do lekarza, że chciałby po prostu dostać okulary i nie rozumie dlaczego cała procedura trwa tak długo. Wtedy pada odpowiedź – okulary nie będą potrzebne.
Film jest niesamowicie wzruszający. Pokazuje człowieka, który traci wzrok, a jednocześnie nie poddaje się i próbuje żyć normalnie. O jego chorobie nie wie nikt poza przyjacielem oraz profesorem, który postawił diagnozę.
Poza tym perfekcyjnie widać, jak bardzo nasze otoczenie, ulice, szkoły, komunikacja miejska są nieprzystosowane do osób słabowidzących. Nie ma pomocy, nie ma prawidłowych oznaczeń.
Próbowaliście kiedyś iść przez miasto z zamkniętymi oczami? Mamy to szczęście, że zawsze możemy je otworzyć. Niektórzy niestety nie mogą. Nie widzą i nie zobaczą.
Świetnie pokazana jest również scena w klasie, kiedy w miarę pogarszania się wzroku u Kacpra wyostrza się zmysł słuchu. Do tego stopnia, że słyszy szelest kartek podczas sprawdzianu w klasie, odbierając tym samym możliwość ściągania jednej ze swoich uczennic.
Oczywiście przewija się także wątek miłosny. I tu mocne uderzenie w odbiorcę. Kiedy ukochana kobieta, planująca ślub i wspólne mieszkanie, dowiaduje się o chorobie i utracie wzroku partnera, zostawia go argumentując, że nie może spędzić reszty życia z kaleką.
A powiadają, że miłość jest na dobre i na złe… tylko, czy w takim przypadku można mówić o miłości..?
Wisienka na torcie – badanie wzroku u lekarza medycyny pracy.
Idealnie zobrazowana sytuacja, która niestety powtarza się codziennie i nieustannie od wielu już lat.
Ponieważ nikt w szkole, w której pracuje, nie wie, że stracił już praktycznie wzrok, Kacper boi się że badania pozbawią go praw do wykonywanego zawodu. Dostaje od swojej uczennicy tablicę z optotypami (literami do badania ostrości wzroku) i uczy się jej na pamięć przed pójściem na badania.
Podczas badania lekarka prosi go o przeczytanie liter z tablicy wiszącej na ścianie. Zupełnie nie przywiązuje uwagi do tego, co pacjent czyta, wypisuje jednocześnie jego kartę, a na koniec odwraca się, „sprawdza” czy wszystko zostało „przeczytane poprawnie” i stawia „diagnozę”.
Człowiek, który praktycznie całkowicie stracił wzrok, na pamięć recytuje ostatnią linię, świadczącą o najlepszej możliwej ostrości wzroku, a lekarka mówi, że jest zdrowy i podpisuje mu wyniki badań.
Po sali kinowej przebiega uśmiech o zabarwieniu w stylu „skąd ja to znam”.
Niestety. Tak zwykle wygląda badanie wzroku u lekarza medycyny pracy albo przed egzaminem na prawo jazdy.
Dopiero, kiedy zaczniemy się zastanawiać, widząc nadjeżdżający samochód, ile widzi kierowca, który miał możliwość w ten sposób oszukiwać na badaniach, przestaje się robić wesoło.
Niedawno słyszałam opinię znajomej, która opowiadała, że za każdym razem chodzi do tego samego specjalisty, a on od wielu lat na ścianie ma powieszoną taką samą tablicę do badania wzroku.
Że właściwie w tej chwili to już wie co jest na niej napisane i nawet jeśli nie widzi to nie ma problemu z domyśleniem się i odczytaniem symboli na niej się znajdujących.
Smutna, ale niestety prawdziwa rzeczywistość.
Ale film jest naprawdę warty obejrzenia. Czytałam kilka recenzji. Trafiłam nawet na jedną, która krzyczała, że film standardowo po polsku „spłaszczony”, że historia idealna i że amerykańce zrobiliby z niej wielki kinowy „hit”.
Dla mnie film jest bardzo dobry. Gra aktorska również. Wzrusza. Daje do myślenia.
Nie da się o nim zapomnieć.
Thomas Jefferson: „Człowiek, który żyje jak zboże, staje się słomą historii.”